poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Jeden.

-Cześć, przenoszą cię na inny dział, czy coś?- zapytałam, zerkając znad klawiatury na kolegę z pracy, który pakował swoje rzeczy z biurka do kartonu.
-Nie, odchodzę-chyba się przesłyszałam.-Sprawy rodzinne i nie za bardzo pasuje mi to podróżowanie po całym świecie, rozumiesz. Dasz sobie radę, dzielna z ciebie dziewczyna-Åsmund spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Co proszę?Ale jak to odchodzisz, co ja mam teraz zrobić?
-Kjersti, możesz wziąć cały sezon do zdjęć? Będziesz na każdym konkursie Pucharu Świata. Dasz radę- powiedział szef, który nagle pojawił się w gabinecie.
Ale, że ja sama? Ja sama na cały Puchar Świata? To nie wchodzi w grę, przecież ja się zgubię w tym wszystkim, ja nie dam rady. Nie, nie i jeszcze raz nie!
-Tak, oczywiście, że dam. Fajnie będzie zwiedzić świat!- cholera jasna, co ja powiedziałam.
-Świetnie! We wtorek pojedziesz do Lillehammer!- oznajmił z wielkim entuzjazmem.
Nie przypominam sobie, abym miała w postanowieniach noworocznych zapisane "Zniszcz sobie życie" lub "Podejmij najgłupszą decyzję, jaką można podjąć na całym świecie". Coś mnie chyba ominęło w Sylwestra. 
Po kilku godzinach tak naprawdę nic nie robienia, picia kawy, przeglądania zdjęć z zeszłego sezonu i czytania na serwisach sportowych na kogo warto mieć oko w nadchodzącym Pucharze, nadszedł ten upragniony czas powrotu do domu. 
-Cześć, mamo- powiedziałam do telefonu.-Przyjedziecie do Lillehammer?
-Ale jak to do Lillehammer, myślałam, że ty wrócisz do domu teraz, przecież nie ty miałaś zaczynać sezon.
-Miałam nie zaczynać, miałam nie robić całego, ale tak wyszło, że jadę na wszystkie konkursy Pucharu Świata. Wiem, to najgłupsze co mogłam zrobić, nie musisz mnie upominać. Wszystko, albo nic.
-Mogłaś wybrać nic. Jak ty to sobie teraz wyobrażasz? Przyjedziesz raz na miesiąc, może mniej do domu i będzie fajnie, tak?
-A czy nie rozumiesz tego, że chciałabym cokolwiek osiągnąć w życiu, bo moim największym osiągnięciem w życiu jest to, że się w lesie nie zgubiłam?
-Rób jak uważasz-po tych słowach rozłączyła się.
Świetnie, nie dość, że prawdopodobnie porywam się z motyką na słońce, nie miałam jakichkolwiek szans, by podołać temu zadaniu, to jeszcze pokłóciłam się z matką. Co jeszcze mogło zepsuć mi tamten dzień?
Opadłam na kanapę i zakryłam twarz dłońmi. 
-Spokojnie, w Lillehammer już byłaś, wiesz co i jak. Wdech, wydech- powtarzałam przez kilka minut.-Ale w takim Engelbergu to nigdy nie byłaś i tam się zgubisz, nie widzę innej opcji- jak zwykle potrafię się pocieszyć.-Fikus!- krzyknęłam, zrywając się z prędkością światła i pobiegłam do kuchni po butelkę z wodą, a następnie do sypialni, gdzie stała wcześniej wspomniana roślina.-Przepraszam, Ragnar, przepraszam- mówiłam, wlewając wodę do doniczki i patrząc z przerażeniem na liście, które już powoli żółkły.-Ja nie chciałam, ja cię kocham.
Zwariowałam, rozmawiałam z rośliną. Samotność, etap 1. 
Dobra, może jednak cieszyłam się w pewnym stopniu na to, że pojadę na Puchar Świata, nie będę sama. Zawsze jacyś ludzie dookoła mnie będą. Nawet, jeżeli będą to skoczkowie, którzy co chwila uderzą we mnie nartą i powiedzą tylko krótkie «przepraszam!» i do tego nie w tą stronę, w którą trzeba. Ich poranne śpiewanie na pół hotelu też nie jest jakoś zbyt przyjemne. Zwłaszcza gdy masz możliwość pospania dłużej, to nie, któryś oczywiście wyjdzie na środek korytarza i zacznie fałszować
"Alt jeg trenger og alt jeg eier står og venter på meg,
venter om vinteren til det blir vår, sto der ifjor og de står der i år,
der hvor asfalten aldri når, der hvor asfalten aldri når", czyli słowa, które znam na pamięć, bo ktoś robił sobie poranny koncert na pół hotelu. Tak, mam na myśli Hilde, który troszczy się o swoje włosy bardziej, niż niejedna dziewczyna. 
Ręce opadają, a raczej poduszka na uszy opada, gdy się to słyszy. Znam już chyba całą jego playlistę, którą śpiewa w drodze i pod prysznicem. Można zwariować, dziwię się, że jeszcze nie siedzę w pokoju bez klamek.
Jasne, mogłam im zwrócić uwagę, że mi przeszkadzają, tylko, że był jeden problem. Oni mnie olewali i nawet nie wiedzieli kim jestem, więc marne szanse i każdego ranka to kawa nadawała sens mojemu życiu i mojemu wyglądowi i pozwalała mi zapomnieć o wczesnych pobudkach w wykonaniu blondyna. Chyba, że zdarzały się przypadki, gdy musiałam ratować się jakąś słabą kawą z automatu, bo oczywiście musieli wypić mi wszystko, zostawiając tylko dwie krople na samym dnie dzbanka.
Nie tęskniłam za tym, ani trochę. Dobra, może tylko w chwilach takich jak ta, gdy rozmawiałam z fikusem. Chciałam zaadoptować kota, wiecie, fajnie byłoby mieć takiego futrzaka w domu, już bardziej logiczne byłoby rozmawianie z nim, niż z rośliną, ale po przemyśleniu wszystkich za i przeciw, stwierdziłam, że to totalnie bez sensu, bo kto się nim będzie opiekował? Fakt, fikus w czasie moich wyjazdów należał do sąsiadki, która ma uczulenie na sierść, a ja nie chcę łysego kota, bo takiego to nie przytulę, ani nic. 
Zrobiło mi się przykro na myśl, że do rodzinnego miasta wrócę dopiero na koniec grudnia, przez tyle czasu nie będę mogła widywać najbliższych mi osób. Nie miał kiedy zrezygnować z pracy, mógł poczekać chwilę, ale nie- "poradzisz sobie", prędzej już bym skoczyła na spadochronie, niż miałabym przetrwać cały sezon, ale spokojnie. Będzie fajnie, super. Mogłabym poznać jakiegoś Japończyka w Sapporo, czy pobić rekord świata na liczbę uderzeń nartą w głowę, zawsze to jakieś nowe doświadczenia i osiągnięcia, którymi mogłabym się chwalić wnukom, chociaż wtedy to bardziej fikus wchodził w grę. On przynajmniej nie narzekał na moje wyznania, np. O tym jak wyszło mi zamazane zdjęcie, bądź wzięłam ze sobą zły obiektyw. Takie roślinki są fajne, naprawdę. 
Miałam nadzieję, że znajdą mi kogoś na zmianę, chociaż tak naprawdę to w to wątpiłam. Nie oszukujmy się, pieniądze się też liczą, mniej ludzi-więcej pieniędzy. 
Przyznam, że nie wiem kiedy zleciał mi ten czas, a chwila moment i wysiadałam z autobusu w Lillehammer i ruszałam w stronę hotelu, którego adres w mojej pamięci widziałam przez mgłę. Gęstą mgłę. Z każdą chwilą byłam coraz mniej pewna tego, co robię. Od razu na dobry początek dnia moja twarz prawie zaliczyła spotkanie z ziemią, zamarznięte kałuże są fajne tylko gdy jest się dzieckiem, albo osobą, która potrafi chodzić jak normalny człowiek, czyli tych, do których ja nie należę. 
Liczyłam na to, że po tym sezonie moje życie się zmieni, oczywiście na pozytywne. Nie oszukujmy się, nie osiągnęłam nic póki co, o czym wcześniej była mowa w rozmowie z moją matką. Dobra, miałam studia i pracę, o której wiele osób może pomarzyć, ale to tak naprawdę mnie nie cieszyło. Miałam cały sezon przed sobą, wszystko mogło się pozmieniać. Kto wie, może pomiędzy jednym a drugim skokiem mogłabym zostać jakąś królową skoczni, zrobiliby mi tysiące zdjęć, trafiłabym na okładkę magazynów i zarabiałabym miliony tak naprawdę za nic. Ta wizja była dość nierealna, bo póki co królem skoczni był Walter Hofer i nie zamierzał oddawać tej pozycji komuś innemu, a szkoda. 
Jakimś cudem dotarłam do hotelu i dokonując niemożliwego, czyli przeciśnięcia przez tłum fanek czekających na skoczków, dostałam się do wnętrza budynku.
-Chyba ktoś na was czeka- rzuciłam z uśmiechem na ustach w stronę chłopaków, opierając się o ścianę obok recepcji.
-Tęskniłem za tym, tak bardzo, że aż wcale- odpowiedział jeden z nich.
Nie miałam z nimi jakiegoś specjalnie dobrego kontaktu, tak właściwie to jest mój drugi sezon, a zamieniłam kilka zdań tylko z Hilde i Jacobsenem. Bo tak właściwie to po co mi to by było? Z tego co było mi wiadomo, to z  Åsmundem mieli świetny kontakt, ale wiadomo, mają więcej wspólnych tematów. Wiedziałam, że nie będą się cieszyć na to, że spędzą cały sezon ze mną.
-A gdzie jest Åsmund?- jak na zawołanie zapytał Hilde.
-Jego żona stwierdziła, że w tym sezonie nie jedzie i będzie pomagał jej w opiece nad dzieckiem, czyli najprawdopodobniej cały sezon będziecie ze mną- uśmiechnęłam się, patrząc na reakcje każdego z nich, które nie specjalnie dawały mi nadzieje na to, że ten sezon będzie dobry.
-Czyli będziemy się bić o kawę przez cały czas- odezwał się Anders "Wypiję ci całą kawę, bo wiem jak ją uwielbiasz i nie umiesz bez niej żyć, a ja lubię robić ludziom na złość" Jacobsen.
-Też się cieszę, że was widzę- mruknęłam, biorąc walizkę i kierując się w stronę windy.- Sto dwadzieścia pięć, sto dwadzieścia pięć- powtarzałam śledząc numery na drzwiach.-Bingo!- otworzyłam drzwi i od razu rzuciłam się w stronę miękkiego łóżka.-Nie ruszam się stąd aż do końca tego sezonu, on będzie porażką mojego życia-mruknęłam i nakryłam się kołdrą.

W sumie to ten rozdział nie jest taki zły.
Szablon by Katrina